Absolwenci LOB
Kolejni absolwenci LOB, rocznik 2023 odwiedzają nas, każde takie spotkanie niesie dużo radości i mnóstwo wspomnień. Rozmawialiśmy o tym, co było, jak sytuacja...
Jakby nie patrzeć, bycie wolontariuszką to dla mnie nie pierwszyzna. Miałam okazję organizować konferencje, warsztaty i koncerty, w międzyczasie pracowałam w kawiarni społecznej, a jeśli międzyczasu nieco zostało, to zawoziłam worki nakrętek do hospicjum dla dzieci. Byłam członkinią samorządu szkolnego, pomagałam w schronisku dla psów. Wyjeżdżałam na projekty za granicę i pisałam je z zacisza swojego pokoju. Każde z tych doświadczeń oferowało zupełnie świeże spojrzenie na świat dookoła, dostarczając mi nowych informacji o nim i o mnie samej. Wiem teraz na przykład, ile kosztuje przejazd taksówką z Gruzji do Armenii (odpowiedź: mniej niż z Rzeszowa do Boguchwały) i wiem też dokładnie jak szybko jestem w stanie naprawić ekspres do kawy, jeśli w kolejce do baru czeka piętnaście zniecierpliwionych osób (odpowiedź: niestety nie za szybko). Zaangażowanie w wolontariat bardzo często oznacza właśnie to – konieczność odnajdywania się w sytuacjach, o których nie musielibyśmy nawet myśleć w szkole czy w domu. Niemniej, żaden z wyżej wymienionych przejawów hiperaktywności nie mógł przygotować mnie na to, czym okazał się być Wolontariat Europejski. Szok kulturowy, zmagania z językiem, wszystkie nowe twarze (które tak trudno powiązać z imionami!), wszystkie nowe miejsca (w których tak łatwo się zgubić), mnogość nieznanych wcześniej smaków herbaty i rodzajów sera – od czasu do czasu to może przytłaczać, ale ostatecznie jest po prostu bajecznie motywujące i daje niebywałą satysfakcję. Trudno przecenić to, jak bardzo popycha człowieka do przodu poczucie, że już skoczył z przepaści i teraz nie ma innej opcji jak naprędce budować skrzydła po drodze w dół.
Wypada jednak zacząć od początku.
Mój projekt zaczął się 1 września 2017 roku, kiedy to – po zbyt wielu godzinach podróży jak na mój targany tęsknotą i nerwami organizm – dotarłam do miasteczka Flers w Normandii. Jeśli nigdy o nim nie słyszeliście, to pewnie dlatego, że jest to niewielka, zbudowana z kamienia mieścinka w środku niczego, z której do najbliższego większego miasta jedzie się autobusem jakieś dwie godziny. Przywitał mnie tu deszcz, ale i tęcza; to zabrzmi sentymentalnie, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że był to widok w jakiś sposób proroczy. Miasteczko nie wyglądało na najbardziej rozrywkowe, ale wiedziałam o tym zawczasu (trudno zliczyć wirtualne spacery które odbyłam po nim będąc jeszcze w Polsce). Nie wiedziałam jednak, i nie spodziewałam się w najśmielszych oczekiwaniach, jak bardzo pełna życia i aktywna jest społeczność której stawałam się częścią. Za każdym rogiem kryły się centra kulturalne, ośrodki sportowe, szkoły muzyczne i teatry, reklamując następny mecz koszykówki, spektakl, koncert czy wieczór planszówek. I z tego co zdążyłam się zorientować, MJC (Maison des Jeunes et de la Culture, czyli ichniejszy „Młodzieżowy Dom Kultury”, w najluźniejszym z tłumaczeń), miejsce, w którym miałam spędzić kolejne 12 miesięcy, nie ustępowało kroku reszcie Flers.
(Śmiem twierdzić, że nawet wysuwało się na prowadzenie.)
Stawiając pierwsze kroki udawałam pewniejszą siebie, niż w rzeczywistości byłam. Nauczyłam się kilku zdań po francusku – mam na imię Ola, pochodzę z Polski, dopiero co przyjechałam, czy mówisz po angielsku…? – i wypluwałam je z siebie do każdego w promieniu 10 metrów, jakby zależało od tego moje życie. Dziarsko potakiwałam w odpowiedzi na wszystko co mogłam usłyszeć, a potem tylko opuszczałam głos do konspiracyjnego szeptu (niepotrzebnie, nikt tu nie mówi po angielsku) i pytałam mojego mentora czy nie plotłam aby strasznych głupot (z reguły okazywało się, że plotłam). Minęło trochę czasu, zanim zaczęłam czuć się na tyle pewnie, żeby wychodzić z inicjatywą i pierwsze kilka tygodni jedynie czekałam czujnie na każde zadanie, jakie mógł mi ktoś przydzielić. Nie ma co się oszukiwać: na początku, ze względu na barierę językową, były to głównie lekcje francuskiego. W miarę jak czułam się coraz swobodniej, zaczęłam organizować zajęcia artystyczne dla dzieci (myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, bo jeśli dzieci wyczują strach, to stają się najgorszymi wyśmiewcami akcentów), odwiedzać szkoły opowiadając o EVS-ie, przygotowywać dni gier, warsztaty kuchni polskiej, wystawy i wieczorki poetyckie.
Robiłam więc to, w czym czułam się najlepiej – i właśnie ten aspekt Wolontariatu Europejskiego przemawia do mnie najbardziej. Różnorodność projektów, mnogość możliwości, po które wystarczy wyciągnąć rękę. Bo – powiedzmy sobie szczerze: jeśli nie interesuje cię praca nad wydarzeniami związanymi z kulturą, to niezależnie od kosztów (czy też raczej ich braku) taki wyjazd może z marzenia przerodzić się w istny koszmarek, pełen zgrzytania zębami i ostentacyjnych westchnień, mówiących jasno: „może trzeba było jednak iść na studia”. Ale wcale nie musi tak być – zamiast w domu kultury we Francji można pracować w ośrodku opiekuńczym w Niemczech, kawiarni muzycznej w Danii czy w cyrku w Czechach. W lokalnej gazecie na Słowacji. W stadninie koni na Litwie. Warto szukać i czekać, i się dopytywać, bo potem od miesięcy pogłębiania zainteresowań i nauki języka dzieli nas tylko CV i list motywacyjny.
Czas na takim projekcie mija zarówno szybko, jak i bardzo powoli. Z jednej strony, wydaje się że dopiero co pakowałam walizki – z drugiej, kiedy widzę jak pani za ladą w piekarni na mój widok automatycznie sięga po moje ulubione croissanty z migdałami, trudno nie odnieść wrażenia, że chyba jestem tu już całą wieczność. Szczególnie kiedy kierowca autobusu podaje mi rękę i pyta, jak tam w pracy. I tak jak jeszcze niedawno przeklinałam Flers za to, że w sumie nigdzie się nie da wyjść, wieczorami wszystko pozamykane, a młodych ludzi to nie ma tu prawie wcale, tak okazuje się, że kiedy już człowiek zacznie wsiąkać w to, jak wygląda normandzkie życie, to wsiąka tak na amen. I zaczyna jeść posiłki w południe, ser przestaje mu pachnieć jak używane skarpetki i uczy się, że jeśli na niebie pojawia się słońce, to zwyczajowo trzeba rzucić wszystko i wyjść na zewnątrz, bo taka okazja może się nie powtórzyć jeszcze dobrą chwilę. I choć brzmi to jak najbardziej oczywista rzecz, jest duża różnica między taką stereotypową świadomością, że Francuzi jedzą dużo sera, a automatycznym już braniem tego pod uwagę podczas przygotowywania posiłku. Jest jeszcze większa różnica pomiędzy czytaniem o kulturze w książce czy artykule, a byciem jej częścią przez 12 miesięcy. I znów – to banał, bo wszyscy to wiedzą. Ja też to wiedziałam. Tylko teraz wiem jakoś inaczej. Jakoś bardziej.
Wszystko to, wszyscy ludzie, których poznałam i miejsca, które miałam okazję odwiedzić (i te, które jeszcze zobaczę), czynią Wolontariat Europejski projektem, który bajecznie łatwo polecić. Poszerza horyzonty, uczy języka i sprawia, że człowiek nie tyle wychodzi, co energicznie wyskakuje ze swojej strefy komfortu – w najlepszym ze znaczeń. Co prawda zapewnia też dużo okazji do narzekania, że nigdzie nie można znaleźć odpowiednich składników na tradycyjne polskie potrawy, ale prawda jest taka, że i tak nikt nie ma pojęcia jak mają smakować, więc można sobie pozwolić na improwizację. Rzadko kiedy ośmielam się twierdzić, że coś jest praktycznie dla każdego, ale w tym wypadku nie będzie to dalekie od prawdy. Wolontariat można odbywać w pojedynkę albo z większą ekipą wolontariuszy; może być sportowy, muzyczny, związany z ekologią albo uczeniem angielskiego. Od 2 tygodni do maksymalnie 12 miesięcy. W jednym z prawie 40 krajów (do dyspozycji jest Europa i kraje z nią sąsiadujące lub kraje partnerskie). I prawda jest taka, że mogłabym mówić – pisać – jeszcze długo, ale i tak nie wyczerpałabym aspektów, których mogłabym dotknąć. Zamiast tego, jeśli chcielibyście wiedzieć więcej, zajrzyjcie tu:
https://europa.eu/youth/volunteering_pl
Albo też tu:
(albo napiszcie do mnie na facebooku, a ja wam wszystko opowiem).
Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies. więcej informacji
Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych, statystycznych, świadczenia usług. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Zawsze możesz zmienić te ustawienia.